Dziecko potrafi całe dnie zasypywać pytaniami „dlaczego?”, „czemu?”, „po co?”. Rodzice cieszą się z ciekawości swoich pociech, ale ta radość często zmienia się w irytację, bo ile razy dziennie można odpowiadać na pytanie „dlaczego?”. Niekiedy sytuacja jest o tyle trudna, że rodzic najzwyczajniej w świecie nie zna odpowiedzi na pytanie dziecka, a przyznać się przed dzieckiem, że się czegoś nie wie, to jakoś tak głupio, to jakby stracić rolę autorytetu w oczach dziecka.
A to przecież nie wstyd nie znać wszystkich odpowiedzi na dziecięce pytania, zwłaszcza jeśli kreatywność najmłodszych nie zna granic. Można by nauczyć się całej encyklopedii na pamięć, a i tak nie będzie się znało odpowiedzi na niektóre pytania, np. „a czy można dostać tak dużą gazetę, żeby zawinąć żywego wielbłąda?” albo „dlaczego księżyc jest taki lampowy?”.
Nie kłammy. Jeśli czegoś nie wiemy, przyznajmy się do tego. Przecież to żaden wstyd. Rodzic nie musi znać odpowiedzi na każde pytanie, natomiast warto nauczyć dziecko, że niewiedza to nic złego. Nie obiecujmy „dowiem się i ci powiem” tylko po to, żeby zbyć dziecko, bo już uszy nam puchną od ciągłego „dlaczego?”. Być może dziecko już nigdy nie powtórzy tego pytania i skonstruuje świat na podstawie odpowiedzi, jakiej udzielił zrezygnowany i zniechęcony tata tylko po to, by dziecko już się odczepiło.
Naszym obowiązkiem jest nie tylko wysłuchać dziecko i zgodnie z prawdą odpowiedzieć na jego pytanie, ale również ciągle zachęcać je do zadawania nowych pytań. Jeśli jesteśmy zmęczeni, a przecież mamy do tego prawo, odłóżmy rozmowę na dany temat na jutro, ale jutro rzeczywiście do tej rozmowy wróćmy. Dzieci też nie zawsze chcą usłyszeć encyklopedyczną odpowiedź. Na pytanie o to „jak dzwoni telefon?” odpowiedzią nie musi być długi wykład z elektroniki, niekiedy wystarczy po prostu „dryń, dryń”. Czasem dzieci chcą odpowiedzi na niby, ale na niby to już historia na zupełnie inny artykuł…