Magdalena Subocz - florysta, architekt krajobrazu, nauczyciel wychowania przedszkolnego i edukacji wczesnoszkolnej, nauczyciel pjm, terapeuta ręki. Teraz także pisarka! Opowiedziała nam o swojej książce.
Skąd pomysł na książkę?
Dawno, dawno temu były sobie dwie siostry. Jedna z nich miewała złe sny i koszmary. Czasami też bała się burzy. Pewnego dnia z pomocą przyszła ciocia, która podarowała dziewczynce mały dzwoneczek, anioła. Powiedziała, że jeśli tylko będzie się czegoś bała, należy nim poruszyć, a w pomieszczeniu pojawi się dźwięk, który poradzi sobie z „tym strachem”. Siostra przyglądała się temu przez wiele lat. Dzwoneczek działał i obie spały bardzo dobrze. Kiedy dorosła, spotkała na swojej drodze inną dziewczynkę. Jej mama zapytała, jak sobie poradzić ze złymi snami, lękiem. Wtedy duża już dziewczynka przypomniała sobie o historii swojej siostry i pomyślała „a może?”. Pobiegła, by kupić podobny przedmiot i przekazała go dziewczynce. Po kilku dniach otrzymała odręcznie napisany list, w którym obdarowana osóbka z ogromnym wzruszeniem dziękowała za pomoc. Wtedy pomyślałam… Jedno dziecko to za mało. Tak powstała „Ciszka”.
Dlaczego akcja dzieje się w Dinant? Byłaś tam? Lubisz Belgię?
Nie, nigdy nie byłam w Belgii. Myślę, że nie będę pierwszą osobą, która pomyślała w taki sposób. Chciałam napisać książkę o miejscu, które pragnę odwiedzić, zobaczyć. Szukałam takiego miasteczka, które ma interesującą historię, wygląda tajemniczo. Potrzebowałam wzgórz, rzeki, kamiennych domów. W Dinant wszystko znalazłam, przeglądając przewodniki turystyczne i spacerując wirtualnie jego uliczkami. Słynie z twardych ciasteczek. Pochodzi stamtąd twórca saksofonu, przepływa przez nie Moza. Jest doskonałe. Na samym początku książki zaznaczam jednak, że historia mogła wydarzyć się wszędzie. Czy to przypadek, że Dinant? Nie sądzę. Nieraz, ktoś lub coś się o to upomina. Miasto może potrzebowało świeżego oddechu i zapukało w drzwi mojej wyobraźni. Po prostu.
Skąd nazwa „ciszki"?
To połączenie słów. Ciszki wzięły swój początek od ciszy, a koniec od izdebki. Myślę, że może być to również zdrobnienie – mała cisza. Niedawno odkryłam, że istnieje taka potrawa na Kaszubach. (śmiech) Tych moich się nie je!
Skąd pomysł na imiona dla dzieci?
Pasowały do bohaterów. Byłam pewna od samego początku, że będzie to Bruno i Sophie. Chciałam, aby wywodziły się też z tego regionu. A przy tym bardzo mi się podobają.
Długo pisałaś tę książkę? O czym ona miała być?
Nie. Napisałam ją bardzo szybko. Mam takie wrażenie, że inspiracje były – jak we fragmencie piosenki Iwony Loranc i Grzegorza Tomczaka – „Na wyciągnięcie dłoni”. Jest w niej bowiem taki moment, kiedy słyszymy: „i zamieszkały u mnie, mgliste obłoki chmurne. Z walizką niewinnych słów. Zwiewnie opowiadały to, co u ludzi widziały…”. Mam ochotę sparafrazować ostatnie zdanie – to, co u dzieci widziały. Maluchy razem ze swoimi Ciszkami, moimi wspomnieniami z dzieciństwa, któregoś pięknego dnia zapukały do drzwi i stanęły na progu z pytaniem, czy je przyjmę. Zrobiłam to z ochotą. Zjadłyśmy w trakcie pisania mnóstwo ciastek i wypiłyśmy litry herbaty z miodem. To pamiętam. Książka miała być napisana po to, aby im pomóc w radzeniu sobie ze strachem, z lękiem przed snem, burzą etc. Z pomocą przyszły wtedy studia pedagogiczne i praca dyplomowa, którą równocześnie pisałam. Dotyczyła uważności. Było to kilka lat temu, wtedy świeży temat w Polsce, tak myślę. W trakcie obrony pracy zapytano mnie, czy dzieciom potrzebna jest uważność. Było to oczywiście pytanie retoryczne. Pamiętam, że wszystkie osoby w komisji, cudowne prowadzące, wtedy się do mnie uśmiechnęły. W sercu poczułam wówczas, że ona jest potrzebna przede wszystkim nam – dorosłym. Dzieci przypominają nam, że ona jest w nas. Tylko czasem o tym zapominamy.
Skąd pomysł, żeby pisać?
Już od dziecka można było mnie zobaczyć z jakimiś notesem, dziennikiem. Pisałam pamiętniki już jako kilkuletnia dziewczynka. W dzieciństwie robiłam dużo błędów, niektóre z nich były naprawdę zabawne (śmiech). Pisanie mi pomagało. Nie byłam wówczas molem książkowym, co zmieniało się wraz z wiekiem i coraz większą potrzebą pisania. Teraz uwielbiam czytać, poszerzać swoje horyzonty. Pamiętam, że jako nastoletnia dziewczyna wraz z siostrą udałyśmy się do naszej miejskiej biblioteki na spotkanie autorskie pewnej polskiej pisarki. Zapytałam wtedy tej pani, jak zostać pisarzem? Co należy zrobić. Wtedy usłyszałam taką odpowiedź: czy znam Anię z Zielonego Wzgórza? Odpowiedziałam, że owszem. Pisarka powiedziała: to pisz o tym, co znasz i co kochasz. To wystarczy. Pisanie było zatem ze mną zawsze. Nawet wygrałam konkurs na opowiadanie mając czternaście czy piętnaście lat, dokładnie nie pamiętam. Ciekawe jest to, że też dotyczyło snów. Przez wiele lat chowałam jednak swoje opowiastki do przysłowiowej szuflady, dopiero tej jesieni odważyłam się je pokazać. To wszystko dzięki pewnej osobie, która we mnie uwierzyła.
Czy chciałabyś napisać kiedyś coś dla dorosłych?
Oczywiście! Tylko jeszcze nie wiem, jak to zrobić. Póki co, bawię się z dziećmi (śmiech).
Co najbardziej cenisz w literaturze dziecięcej?
Moimi pierwszymi studiami była architektura krajobrazu. Pamiętam moment, kiedy musieliśmy zaprojektować plac zabaw dla dzieci. Do dzisiaj słyszę głos wykładowcy: „ zanim to zrobicie, musicie na powrót stać się dziećmi”. To cenię najbardziej w literaturze dziecięcej, autorzy wracają często do swojego dzieciństwa. Do książek, które je nauczyły, jak żyć, jakimi być. Wierzę, że każdy z nas ma taką pozycję w swoim domu. Literatura dziecięca jest czasem najlepszym przyjacielem, bawi nas, uczy, służy i pomaga. W swojej biblioteczce mam mnóstwo książek dla dzieci, ale jest jedna, którą bardzo zapamiętałam, „Dziewczynka z zapałkami” Hansa Christiana Andersena. Miałam dwie wersje, w zbiorze i osobną, malutką. Wewnątrz tej małej było napisane: ta książka należy do Magdalenki. Wzruszające. Marzę o tym, żeby moja książka rosła razem z dziećmi. Byłabym wtedy najszczęśliwszą autorką na świecie.
Czy ktoś Ci pomagał przy pisaniu?
Nie. (śmiech) To mój świat. Ostatnią wersję przeczytała bliska mi osoba, sugerując zmiany przed wysłaniem do wydawnictwa. Potrzebowałam wiernego spojrzenia. Pamiętam, że byłam wtedy bardzo przejęta.
Jak sobie wyobrażałaś ilustracje? Czy Ewa Kownacka oddala ilustracjami Twoją wizję?
Oczywiście! Ewa jest znakomitą ilustratorką. Jestem nimi zachwycona. Każdy autor pisząc książkę ma swoją wizję. Na początku byłam trochę jak młoda mama, oddająca dziecko po raz pierwszy do przedszkola. Rozumiem te emocje, bo na co dzień pracuję z przedszkolakami. To nie jest łatwe. Zwłaszcza w przypadku artystycznej duszy. Ciszka czekała na właściwe wydawnictwo i ilustratora. Doczekała się. Wszystkie panie, Klaudia, Gosia i Ewa, zaopiekowały się w najlepszy sposób moim literackim dzieckiem. Jestem im za to wdzięczna. Wysłuchały moich sugestii, zapytały o wizję. Czułam, że wszystkim nam zależy, żeby książka była wyjątkowa. Ważna była dla mnie kolorystyka, kolor przewodni, wygląd bohaterów i technika. Przede wszystkim marzyłam o ponadczasowych ilustracjach.
Czym jest dla Ciebie uważność?
Uważność dla mnie to przede wszystkim spotkanie. Dlaczego tak? Mindfulness kojarzone jest z dalekim wschodem i buddyzmem, medytacjami. Samo słowo medtitatio oznacza rozważanie. Dla mnie uważność to nie tylko ćwiczenie swojego umysłu w byciu tu i teraz, trwaniu w chwili obecnej. Jest to dla mnie także forma modlitwy chrześcijańskiej, czyli spotkanie z Bogiem.
Sama uważność jednak pozwala nam w redukowaniu stresu, radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami i emocjami, napięciami w ciele. Dzięki niej rozumiemy procesy jakie w nas zachodzą. Pamiętam ćwiczenia z elementami mindfulness podczas swojej pracy z dziećmi. Intensywna gimnastyka i taniec sprawiły, że nasze serca biły bardzo szybko. Po takim wysiłku poprosiłam wówczas dzieci by się zatrzymały, zamknęły oczy i dotknęły swojego serca. Początkowo niektóre z nich miały problem z jego lokalizacją, ale po chwili dało się słyszeć ciche westchnienia pełne radości: ,, Proszę Pani jest... Ale szybko bije". Zaraz potem zrozumiały, że potrzebują ciszy i spokoju by ich serce zwolniło. Tak działa nie tylko nasze serce, ale i umysł. Lubię myśleć o uważności jako drzewie. Wyobrażam sobie silne drzewo, i szalejący wiatr wśród jego gałęzi. Jeżeli ma mocne korzenie utrzyma się. Kiedyś wspólnie z dziećmi sadziłam uważność. Musieliśmy się nią zaopiekować. Sprawdziliśmy, które korzenie roślin są mocne.
Uważność jest zatem w mojej ocenie trwaniem, słuchaniem i smakowaniem chwili, takim wigilijnym spotkaniem ( śmiech). Nazywam to celowo w taki sposób, wtedy wszyscy potrafimy rozpływać się nad delikatnością, kruchością opłatka czy smakiem dwunastu potraw, na które potrafimy czekać cały rok! Jesteśmy dziećmi, które nagle odkrywają, że wróciły do domu. Uważność jest takim powrotem do azylu dzieciństwa, czasami myślę o Ciszce w taki sposób właśnie. Zabieram czytelnika na poddasze, do skośnego pokoju. Zawsze o takim marzyłam. Do izdebki ciszy, do domu uważności.
Jakie masz plany na kolejne książki? O czym będą?
Będę na pewno pisać o tym, „co znam, i co kocham”. Wierzę, że już niedługo uda się pokazać światu książkę o bliźniaczkach dwujajowych. Z pewnością chciałabym, żeby była artystyczna, w dużym formacie, z mniejszą ilością tekstu, bardziej poetycka? Marzę o serii książek inspirowanych moją pracą terapeutyczną. Wspierającą rozwój dzieci. Bardzo bym chciała napisać opowieść zimową, świąteczną. Po cichutku w sercu przypomina o sobie Ciszka, może przyjdzie czas, by ją kontynuować. W dalekiej przyszłości wreszcie książka dla dorosłych. Myślę jednak, że plany są duże, ale musi przyjść po prostu inspiracja i przedstawić swoje potrzeby. Będę wtedy odważna, gotowa, aby jej wysłuchać i jej pomóc. Ona przychodzi niezapowiedziana, ale zgodnie z fragmentem wiersza jednego z moich ukochanych poetów – Krzysztofa Kamila Baczyńskiego:
Nie bój się nocy. Jej puchu strzegą
krople kosmosu, tabuny zwierząt;
oczy w nią otwórz; wtedy pod dłonią
uczujesz ptaki i ciche konie,
zrozumiesz kształty, które nie znane
przez ciebie idąc – tobą się staną.